środa, 30 października 2013


Krzysztof Kamil Baczyński
"Święto umarłych"

        Smutek jakże ogromny. Zmierzch duszny dławi.
Drzewa i dymy rosną, ziemia się łączy z przestrzenią; zachodzą w sobie jak włosy deszczu białymi kwiatami, to znów jak sięgnąć światło porasta brunatną ziemią.

Ludzie i zioła jesienne zmieszani, splątani drżą, wiatr nimi targa i dzwoni, nie wiedzieć: w serca czy w liście, a oni coraz bledsi, a drzewa rumienią się, gną, jakby po kropli z nich piły, syciły swój kolor ich krwią.


Jak ciężkie statki spływają na dno milczenia domy. W tym kraju ludzie żywi po jednym schodzą do ziemi, mieszkają w głębi ciemności coraz to niżej i niżej, a rude niebo z wolna zaludnia szelest cieni; nie wiedzieć, czy glina tak miękka, że stopy pochłania, gdy liże, czy taka przestrzeń już gęsta, że wchodzą powoli w śmierć po szarych stopniach powietrza. O co uderza pierś, kiedy w szumieniu cmentarza spotyka łodyg ruch? umarli to są, czy żywi tak przemieniają się w puch?

I widać matki skośnie schodzące po murze jak cień; ich usta otworzą się, zamkną, lecz nie uchodzi krzyk. Nie wiedzą, czy to się zaczął ciężki jak kamień dzień, czy to jak sznur szary dusząc wloką się jeszcze sny, w których wydarto im dzieci, a może po prostu wzrok, bo już nie widzą i ślepe powietrze trzepotem tną jak ptaki, aż wreszcie spadają, dymy i szum je oddala…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz